Wyprawa przez Alpy do Paryża 2009

W sierpniu tego roku przejechaliśmy rowerami z Wiednia do Paryża. Po drodze odwiedziliśmy Austrię, Liechtenstein, Szwajcarię i Francję. Cała wyprawa zajęła 4 tygodnie, w czasie których pokonaliśmy 2200km i zwiedziliśmy Paryż. Zapraszam do relacji poniżej.

30 VII 2009 – „Miłe miejsce przy kiblu”

Wyjeżdżamy z Gdyni. Nie zdążyliśmy kupić biletów. Pociąg zawalony ludźmi. Są 2 wagony dla przeciętnych podróżnych, reszta to kuszetki i sypialne. Z tych dwóch wagonów 1 cały jest zajęty przez kolonię. Mamy miłe miejsce przy kiblu. Dosiada się jeszcze 1 kolarz, który wraca ze ściany wschodniej. Bilety nabywamy dopiero na wysokości Tczewa. Spijamy sobie po piwku nieznanej marki oraz woltażu i jak się okazuje, wygrywam kolejne, ale nasze jednominutowe przesiadki nie pozwalają na wizytę w sklepie. Także zawleczkę zachowuję.

31 VII 2009 – 42,1km – „Na Hiszpanię w lewo, na Francję prosto”

Po przesiadkach w Katowicach, Czechowicach Dziedzicach i Zilinie docieramy do Bratysławy około 16:20 i ruszamy na kołach w stronę Austrii. Łapiemy ścieżkę rowerową wzdłuż Dunaju, tą samą, którą zaczynaliśmy wyprawę do Hiszpanii w 2007. Na rondzie już za granicą Słowacko – Austriacką rozstajemy się z trasą „na Hiszpanię w lewo” i jedziemy „na Francję, prosto”. Nocujemy po około 40km na jakimś polu z milionem komarów. Jak dobrze zasnąć po około 24h podróży.

1 VIII 2009 – 102,2km – „Austria rajem dla rowerzystów”

Wstajemy o 9 i ruszamy do Wiednia na spotkanie z resztą ekipy. Na dworcu południowym spotykamy się około 12, mały serwis rowerów, śniadanie i ruszamy w 5 osobowym składzie: Karolina i Attila z Węgier, Majid z Iranu oraz Kuba i ja z Polski. Po stosunkowo łatwym wydostaniu się ze stolicy Austrii kontynuujemy jazdę Ścieżką Dunajową. Zakupy robimy w Billi i nocujemy znowu na miłym polu, ale już bez miliona komarów a tylko z tysiącem. Austriacy robią naprawdę fajne ścieżki rowerowe!

2 VIII – 76,8km – „Burza jakiej dawno nie było”

Słońce budzi nas przed 8, więc zmuszeni jesteśmy do śniadania. Jest gorąco, w ciągu dnia robimy 2 kąpiele w rzece. Nocujemy w przecince na skraju lasu. W nocy mega burza, silny wiatr. Nawet nie chce nam się nic gotować. Najpierw atramentowo ciemne chmury, później wiatr zmiatający kurz i gałęzie z drogi, w desperacji przykrywam rowery folią. Zaczyna lać, chowamy się w namiotach. Pompa z nieba, od namiotów odbijają się małe gałęzie, igły i liście. Przez okienko widać tańczące na wietrze drzewa. Grzmoty i błyskawice są coraz intensywniejsze. Każdy próbuje liczyć ile kilometrów stąd jest centrum burzy. Błyski na niebie są naprawdę jasne, czasem przelatują poziomo przez cały horyzont. Kuba wyje z radości, Karolina zerka na kiwające się w naszą stronę drzewa. Zasypiamy.

3 VIII – 126, 5km – „Deszcz, spotykanie z Natalie i imprezka w klubie sportowym”

Wstajemy wcześnie. Lecimy przelotowo ścieżką nad Dunajem i przez Enns. Na drodze widać pozostałości po nocnej burzy, sporo gałęzi i liści, dobrze, że na nas nic nie spadło. Za jakiś czas zaczyna kropić. Jedziemy do Linz na spotkanie z Natalie z Niemiec, 6 członkiem naszej ekipy. Droga ciągnęła się niemiłosiernie, do tego lekka mżawka i kluczenie po mieście w szukaniu umówionego punktu spotkania. W końcu dojeżdżamy, Natalie już na nas czeka, jest już dosyć późno. Decydujemy się wydostać z miasta boczną drogą i gdzieś zanocować. Powoli zapada zmrok, deszczyk nie ustaje. Na budzikach mamy ponad 120km. Pytamy jakichś przechodniów o możliwość noclegu gdzieś, wskazują na klub sportowy nieopodal. Z trudem go odnajdujemy, szef pozwala nam zostać, mówi, że w nocy będzie masakra, jeszcze gorzej niż poprzedniej nocy i nie powinniśmy spać na zewnątrz. Dostajemy pokój na górze, gorący prysznic na dole, wiatę na rowery i zaproszenie do pubu na piwko. Piwo Zipfer produkowane w pobliskim Lincu smakuje wyśmienicie po prawie 130km w deszczu. W zamian za odśpiewanie piosenki rowerowej prezes klubu stawia nam piwo i małego Jegier- Meistra wypitego na ich sposób, nie do powtórzenia (będzie na filmie).

4 VIII 2009 – 55,4km – „Sposób na deszcz”

Rano pada, lekko. Wyjeżdżamy w małej mżawce. Później zaczyna mocniej padać, po paru godzinach chowamy się w jakiejś kafejce. Ruszamy, gdy przestaje lać, a tylko kropi. Ale i tak rozpaduje się na dobre. Po kolejnych 15km w ulewie szukamy noclegu i zatrzymujemy się w przyparafialnej bibliotece w Vorchdorf, bo akurat zapytany przechodzień był proboszczem. Mamy pokój na rowery i pokój z dywanem do spania. Oj przemokliśmy tego dnia.

5 VIII 2009 – 77,9km – „Gmunden, miejsce do którego warto wracać”

Rano nie pada. Zwiedzamy bibliotekę. Dojeżdżamy do Gmunden. Pięknie położone miasto nad jeziorem. Zwiedzamy zamek, który wygląda jakby był położony na środku jeziora! Jedziemy na Bad Ischl. Później zaczynamy pierwszy solidny podjazd. Wjeżdżamy na około 1100m. Okoń, siódmy uczestnik naszego wyjazdu już nas goni, więc rozbijamy się dość szybko. Niestety po nocce w pociągu nie udało mu się wyrobić średniej 27km/h w górzystym terenie i nie zdążył na autobus, dojedzie do nas kolejnego dnia. Śpimy na dziko na jakiejś polanie, jest naprawdę zimno. Na kolację ryż z rodzynkami i piwo.

6 VIII 2009 – 87,3km – „Uroki spania na dziko, przyjeżdża Okoń”

Rano przyjeżdża Michał, ale wcześniej budzą nas krowy chodzące wokół namiotów. Na dzień dobry pokonujemy przełęcz Lienbachsattel o wysokości 1304m i zjeżdżamy w dół z przepięknymi widokami i prędkością 65km/h. Dalej jedziemy wzdłuż rzeki Salzach. Mijamy jakiś przełom, skały po obu stronach doliny i to bardzo strome. Nocujemy w namiotach przy jednym z alpejskich domków. Na obiad ryż z tuńczykiem i standardowo po piwku.

7 VIII 2009 – 78,2km – „Majid nas opuszcza, Zell am See i Pass Thurn”

Jedziemy do Zell am See. Majid ma problemy z kolanem i zostaje, żeby trochę odpocząć. Natalie też łapie jakąś kontuzję, ale jest twardsza i jedzie pociągiem do Kitzbuhel żeby ominąć czekającą nas przełęcz i by spotkać się z nami już wieczorem. My po odpoczynku nad jeziorem ruszamy przez Pass Thurn 1274m. Później zjazd z 70km/h na liczniku. Nocujemy na boisku sportowym. Jest nawet toaleta i prysznic a do tego ławki i stół, a wszystko za 1 uśmiech.

8 VIII 2009 – 100km – „Kiedy kurtki zaczynają przeciekać”

Tego dnia znów ulewy. Załamanie pogody częściowo przeczekujemy na zadaszonym moście dla rowerzystów. Przeterminowane żelki i tajemnicze napoje z małych buteleczek podtrzymują nas na duchu. Zwiedzamy Hall pod Innsbruckiem, piękne stare miasto. Nocujemy u sióstr, które przygarnęły nas w tą paskudną pogodę do swojej hermetycznie czystej siedziby z czujnikami ruchu wszędzie. A Attila tego dnia łapie gumę.

9 VIII 2009 – 89,6km – „Zwiedzanie Innsbrucku i pożegnanie z Attilą”

Niedziela, sklepy zamknięte. Siostry nas żegnają. Pogoda dobra tylko wieczorem deszczyk. Pobieżnie zwiedzamy Innsbruck, skąd Attila wraca już do domu, zostajemy w 5. W ciągu dnia super widoki. Śpimy w piwnicy przy jakimś kościele. Jest to meta dla pielgrzymów. Są materace i nawet gorący prysznic. Nawet sobie nie wyobrażacie jak dobrze jest położyć się na miękkim materacu po tygodniu spania na karimacie.

10 VIII 2009 – 76km – „Przełęcz Arlberg i kolejny odcinek jak wyprzedzać ciężarówkę”

Przełęcz Arlberg 1793m. Po drodze ciekawa sytuacja z nakręcaniem reklamy Audi, mija nas na podjeździe 100 letni samochód wyglądający jak z kosmosu. Na podjeździe galerie niczym w grze Need for Speed, wcześniej nie mieliśmy z tym zbyt wiele do czynienia. W zimę może i się to sprawdza, ale dla rowerzystów to mały koszmar, głośno jak w tunelu. Na przełęczy niesamowite widoki, później super zjazd, wyprzedzam ciężarówkę. Dalej super emocje na kamienisto- błotnistym zjeździe z prędkością 40km/h. Nocujemy w Bludenz pod Kościołem.

11 VIII 2009 – 84,4km – „Liechtenstein, w którym nie ma wiosek”

Dziwny dzień. Ciśniemy z 2 przerwami. Jedna w Austrii na Internet, pakujemy fotki na stronę. Później przez Liechtenstein. W stolicy przerwa na Lunch. Później do Szwajcarii. Widoki super, lecimy ścieżką rowerową nr 2. Lądujemy w Chur, śpimy trzeci dzień w piwnicy. Jutro może zaatakujemy Oberalppass.

12 VIII 2009 – 87,8km – „Via Mala i jak wyciągnąć 68km/h w tunelu”

Z Chur jedziemy na Via Male. Jest to głęboki na 600m i długi na 5 kilometrów kanion. Super skały, rzeczka w dole, robi wrażenie. Wyciągam 68km/h w tunelu. Później jedziemy na Versem, piękne krajobrazy i otwarcie wieży widokowej, z winkiem. Nocujemy w ogrodzie jakiegoś domu w Danis. Na obiad makaron z bakłażanem. Okoń z Kubą pojechali inną drogą przez przełęcz i znosili rowery, bo drogą ciężko byłoby nawet przejść z buta. Docierają na nocleg już po zmroku około 22. Na Oberalppass pojedziemy dopiero jutro, gdyż odbicie na Via Male i przebijanie się przez przełęcz trochę nas opóźniło.

13 VIII 2009 – 51,7km – „Oberalppass i 72km/h”

Tego dnia pokonujemy podjazd na Oberalppass. Droga łagodnie wspina się na 2046m. Widoki są super, cały czas serpentyny. Pogoda w miarę dobra, na górze trochę chłodno. Na zjeździe jak zwykle ekstra, udaje się wyciągnąć 72km/h. Dużo serpentyn i jakiś tunel. Śpimy w Andermatt na kempingu.

14 VIII 2009 – 88,5km – „Furkapass, kolejne miejsce do którego warto wracać”

Po wczorajszym 2046m stoczyliśmy się na około 1500m, teraz znów wspinamy się, ale już na ponad 2400m. Podjazd najpierw serpentynami, później trawers po zboczu. Na podjeździe krajobrazy nieziemskie, na górze śnieg. Zdobywamy Furkapass 2436m, widoki wręcz epickie. Robimy przerwę na trawie podziwiając okoliczne szczyty i lodowce, a tymczasem Okoń już odłącza się od nas i jedzie w stronę Lucerny i Bazylei, by przez Niemcy przedostać się pociągami z 6 przesiadkami do Polski i dalej do Gdańska. My robimy ostatnie zdjęcia na Furce i dalej zjazd serpentynami. W sumie kilkadziesiąt kilometrów w dół. Później nie możemy znaleźć otwartego sklepu, bo jutro święto, więc i dzisiaj szybciej wszystko pozamykali. Czyli jutro święto, pojutrze niedziela, a my wyczerpaliśmy właśnie zapasy, bo przecież nie wciągaliśmy na Furkę ton jedzenia. Zapowiadają się 3 dni głodowania, chociaż i tak nasze zapasy zupek chińskich i gorących kubków spokojnie by nam wystarczyły na tydzień.

15 VIII 2009 – 82,1km – „Pomiędzy jabłkami i brzoskwiniami”

Zaczęły się klimaty bardziej śródziemnomorskie. Dużo włoskich rowerzystów pozdrawiających nas i ta temperatura. Jedziemy przez plantacje winogron, jabłek, gruszek, brzoskwini i różnych innych owoców. Cały czas ścieżka prowadzi małymi asfaltowymi uliczkami pomiędzy krzakami. Nocujemy pomiędzy jabłkami i brzoskwiniami, po uprzednim zapytaniu właściciela.

16 VIII 2009 – 51,9km – „Upalne Col de la Forclaz i pierwsza odsłona Mont Blanc”

Mijamy kolejne ogromne winogrona, wdrapujemy się na Col de la Forclaz. Podjazd w upale, niektórzy cierpią na brak wody, często musimy robić przerwy w cieniu. Po zdobyciu tych 1527m staczamy się w dół i na granicę z Francją. Kolejno wdrapujemy się na Col des Montets 1461m. Odsłania nam się Mont Blanc. Dalej już tylko w dół do Chamonix, gdzie nocujemy w ogrodzie u dobrych ludzi. Mamy ciepły prysznic i internet na 3 komputery. Rano Croissant i kawa, ach…

17 VIII – 63,6km – „Dzień z widokiem na Mont Blanc”

Objeżdżamy Chamonix. Z każdej części miasta super widoki na Mont Blanc. Upał, a w górach widać pełno bialutkiego śniegu i spływający lodowiec. Suszymy namioty i pijemy Frappe na jednym z głównych placów. Dalej jedziemy dużo w dół bocznymi drogami. Nocujemy w małym francuskim miasteczku w wielkim ogrodzie. Na kolację kuskus i piwo.

18 VIII – 73,7km – „Zwiedzanie Genewy i pożegnanie z Natalie”

Na śniadanie kawa w filiżankach i ciasteczka. Lecimy na Genewę, którą pobieżnie objeżdżmy, wysyłamy jakieś pocztówki i kończymy w internetowej kafejce, celem znalezienia za pomoca serwisu coachsurfing noclegu dla Natalie, która wraca już stąd pociągiem do domu za półtora dnia. Ona zostaje, a my ścieżką rowerową wydostajemy się z Genewy. Po długich poszukiwaniach nocujemy na polu z fajnym widokiem na okolicę.

19 VIII – 71,3km – „Kiedy od upału odechciewa się jechać ale i tak 76km/h da rade”

Upał, gorąco i upał. Podjeżdżamy na przełęcz Col du Berthiand 780m. Na zjeździe powtarzam mój rekord ze słowackich zjazdów 76km/h. Pełno małych górek i cały czas upalnie, co kompletnie pozbawia nas sił. Ale za to daje nam się kupić piwo tajemniczej marki Merida, które ma dodać powera. Nocujemy u bardzo, bardzo miłych ludzi w ogrodzie. Udostępniają nam prysznic, łazienkę i pralkę a wieczorem zapraszają na lody i ciastka.

20 VIII – 86,1km – „Zachód słońca”

Rano musli i dalej już tylko kontynuacja upału, ale za to wiatr w plecy. Mijamy kilka miasteczek, Kuba w międzyczasie łapie kapcia. Nocujemy na małej polance nad jakąś rzeką na S. Piękny zachód słońca, a nad ranem burza.

21 VIII – 84,2km – „Małe francuskie wioski”

Zwiedzamy francuskie miasteczka, przejeżdżamy przez rejon winny, mijamy jakiś zamek. Miło mija nam czas na francuskich odludziach. Nocujemy na polu przy bocznej drodze.

22 VIII – 56,7km – „Spotkanie z Vincentem i Aline w ich domku weekendowym”

Ruszamy o świcie i przemierzamy bocznymi asfaltowymi drogami śpiące francuskie wioski. Około południa z małym poślizgiem spotykamy się z moim francuskim kolegą Vincentem, współlokatorem z Budapesztu. Nocujemy w domku weekendowym rodziców jego dziewczyny, Alin. Miał być dzień prawie bez kręcenia, a i tak wyszło ponad 50km. Jest wyśmienicie, cisza, spokój. Pijemy piwko, opowiadamy o naszych przygodach i spotkanych ludziach, wspominamy „stare czasy”, gramy w kilka gier, później grill i czerwone francuskie wino. Kosmos, śpimy pierwszy raz od ponad 3 tygodni na łóżkach.

23 VIII – 90,2km – „Boczne asfaltowe szosy lepsze niż szlaki rowerowe”

Rano nie spieszymy się zbytnio, jemy typowe francuskie śniadanie. Vincent jedzie z nami około 30km na starym, 60-o letnim rowerze sąsiada. Później wraca drugie tyle, po tym jak wspólnie zjedliśmy lunch i mógł poczuć się jednym z członków wyprawy. Popołudniem zwiedzamy Nevers i nocujemy nad Kanałem Loary, nieopodal Beffes.

24 VIII – 90,5km – „Kuba przebijacz dętek oraz francuskiej gościnności cd.”

Kuba standardowo zaczyna dzień od sklejenia dwóch dętek, później po przejechaniu 500m klei trzecią. W ciągu dnia lecimy równolegle do wspomnianego kanału, którym mijają nas mniej lub bardziej odpicowane motorówki. Nocleg najlepiej załatwiony, jeszcze nie skończyliśmy zdania, a Damian już otworzył bramę swojej posiadłości i nas zaprosił do środka. Później na kolację ryż z warzywami, wino, sery i deser, dużo by opowiadać. Niech ktoś powie, że Francuzi nie są gościnni.

25 VIII – 87,8km – „Zwiedzamy okolice Loary”

Oglądamy jakiś zamek nad Loarą, w Sully czy coś. Nawet pokaźny. Cały dzień pochmurno, ale nie pada. Zwiedzamy Orleans, piękne miasto. Ludzie nas zaczepiają dokąd jedziemy. Nocujemy w ogrodzie przy głównej drodze.

26 VIII – 103,6km – „Dojazd pod Paryż wprost na moje urodziny”

Moje urodziny, ostatnie kilometry do Paryża. Udaje nam się w miarę bocznymi drogami dojechać do Antony pod Paryżem, gdzie mieszka Vincent i gdzie będzie nasza baza na kilka dni. Dostaję szampana w dedykowanej wersji i tort czekoladowy ze świeczkami. Jemy pyszny francuski obiad i pijemy czerwone winko.

27 VIII – „Zwiedzania dzień pierwszy

Pierwszy dzień zwiedzania stolicy Francji. Towarzyszy nam Vincent. Zaliczamy Luwr, Notre Dame, Operę i jeszcze kilka innych miejsc. Wieczorem spotykamy się u Vincenta z Aline. Warto wspomnieć, że wstęp do wszystkich muzeów dla młodzieży do 25 lat jest darmowy.

28 VIII – 40km – „Zwiedzania dzień drugi, na rowerach”

Paryż zwiedzamy z roweru. Zaliczamy „Grób” Napoleona, Hotel Inwalidów z muzeum I i II wojny światowej. Robimy wcześniej lunch na trawie pod Wieżą Eiffela, później przejeżdżamy Champs Elysees i Łuk Triumfalny. Na koniec punkt widokowy naprzeciw Wieży Eiffela.

29 VIII – „Zwiedzania dzień trzeci, spotkanie starych znajomych”

Organizujemy jakieś kartony oraz taśmę i pakujemy rower Karoliny do samolotowego transportu. Koło południa jedziemy na spotkanie z kolejną francuską znajomą, Severine. Przy okazji spotykamy jeszcze 2 znajomych Węgrów i 1 Francuza. Przechadzamy się po Montmarte, później wchodzimy na Wieżę Eiffela i na koniec przy zachodzącym słońcu spijamy całą grupą piwko nad Sekwaną.

30 VIII – „Pożegnanie z Karo, zwiedzania dzień czwarty”

Rano Karolina odlatuje do Budapesztu a ja z Kubą robimy ostatni objazd stolicy. Zwiedzamy nietypowe linie metra, np. bez kierowców lub z oponami, przechadzamy się też po Chinese Town, wysyłamy ostatnie pocztówki i żegnamy się z Paryżem.

31 VIII – 130km – „Jak bardzo pojemne jest Renault Twingo”

Pakujemy się jeszcze przed świtem w 3 osoby z 2 rowerami i bagażami do środka Renault Twingo i jedziemy na lotnisko, gdzie bez większych problemów łapiemy samolot do Berlina. Później już tylko zmontowanie rowerów i 130km na kołach do Chojna gdzie w końcu można wymienić zawleczkę na wygrane pierwszego dnia piwo i dalej 7h trzema pociągami do Gdańska.

Mapa trasy