Harpagan 44 Redzikowo 2012

Sobota, 20 października 2012r., wstajemy o 5 rano. Na śniadanie szybki makaron, pakujemy rowery na bagażnik i już przed 6 ruszamy w stronę Słupska. Na bazie w Redzikowie jesteśmy około 7:30. Pobieramy numery startowe, chipy i jak zwykle omawiamy strategię, by nie powtórzyć błędów z poprzednich startów. Hahaha.

Punktualnie o 8:30 dostajemy mapy i przystępujemy do opracowania trasy. Przez linię startu przejeżdżamy jako jedni z ostatnich, ale za to z opracowaną trasą i uzbrojeni w świetną taktykę, co rzeczywistość bardzo szybko weryfikuje. O ile polna droga na początku jest nawet przejezdna, o tyle dalej zawęża się do pojedynczej ścieżki, a dalej nawet ścieżka zanika i przebijamy się przez bezdroża po wysokiej trawie zroszonej poranną rosą, a napędy nasze dostają poza sporą ilością trawy także odpowiednią ilość piasku. Tracimy około pół godziny na przedzieranie się przez chaszcze, by ostatecznie dostać się do szosy i już bezproblemowo znaleźć PK8. Dalej kierując się na PK5 nie znajdujemy drogi przez pole, która została najprawdopodobniej zaorana, w związku z tym znowu jedziemy na przełaj. Docieramy do miejscowości Lubuń, skąd szosami atakujemy okolice PK 5. W Zajączkowie odbijamy na punkt i po dokładnym przeanalizowaniu mapy unikamy bliskiej pomyłki. Pierwsza krótka przerwa na uzupełnienie sił i ruszamy z powrotem do szosy, po drodze w widowiskowy sposób pokonując bród na rzece. Droga z PK 5 na PK10 byłaby dosyć nudna, gdyby nie to, że na rozdrożu 1 gościu krzykną mimochodem, że „dobrze jedziemy, ale żebyśmy uważali, bo pękają tam łańcuchy”. Nie mija 500 metrów a Maciek ciągnie po ziemi urwany łańcuch. To nie koniec historii, bo mijają 2 minuty a na horyzoncie pojawia się Elwira znana jako „Psuja”, to na pewno jej wina. Przed PK10 czeka nas zacny podjazd, na szczęście znów poświęciliśmy chwilę na przeanalizowanie mapy i podjazd nie poszedł na marne, bo trafiliśmy wprost na punkt. Droga w stronę PK 3 strasznie się dłuży i jedynym przerywnikiem był kolejny zerwany łańcuch, tym razem w rowerze Tomka. Nikt już się nie dziwił, gdy na punkcie znowu spotkaliśmy „Psuję”. Na PK3 omówiliśmy strategię na dalszą część trasy, bo zostało nam już znacznie mniej niż połowa limitu czasu. W głowach krążyły punkty 7, 4 i 6, a może jeszcze 1. Nikt jednak nie spodziewał się na utwardzonej drodze wzdłuż jeziora leżących drzew w odległościach co około 200 metrów i tak przez około 3 kilometry. W tym właśnie momencie wizja na kolejne punkty zaczęła się oddalać. Na trasie spotkaliśmy Olgę i Michała, którzy robili pętlę w drugą stronę i całkiem dobrze sobie radzili jak na debiut w rowerowym harpaganie. Po wizycie w sklepie i dotarciu na PK7 obudziliśmy się, że na naszą wizję zdobycia PK 4 i PK6 mamy 1,5h, a to ponad 35km. Szybko zweryfikowaliśmy plany i po przeliczeniu kilometrów okazało się, że najlepszym co możemy zrobić, to ominąć wszystkie planowane punkty i nie spóźnić się na metę. To właśnie uczyniliśmy, meldując się na finishu 20 minut przed końcem limitu czasu.

Gdyby nie „skróty” na początku i 2 poważne awarie, które zjadły nam trochę czasu, udało by nam się zaliczyć jeszcze przynajmniej 2 w miarę tłuste punkty i awansować do pierwszej dziesiątki. Jednak zaliczenie całości nie byłoby absolutnie możliwe w naszym tempie. Przejechaliśmy równe 100km a ilościowo zdobyliśmy połowę punktów, wagowo 18/30. Podsumowując: na harpaganową trasę TR100 nigdy więcej się nie wybierzemy, gdyż jest tam mapa o takim samym formacie jak na TR200, a punktów jest znacznie mniej. Skutkuje to tym, że odległości pomiędzy punktami są większe i nie można na bieżąco modyfikować zaplanowanej trasy, bo nie pozwala na to krótszy limit czasu. Trasę tą można polecić komuś kto lubi szybkie przeloty i ścigać się, zamiast orientować się w terenie.